Rozdział 11
Sylvia
Upiłam kolejny, duży łyk kawy. Moje zmęczone oczy już praktycznie same się zamykały i parę razy o mało nie usnęłam z głową w papierach. Od niechcenia zerknęłam na ciemny wyświetlacz mojego telefonu, chociaż w ogóle nie miałam nadziei na zobaczenie na nim zdjęcia uśmiechniętej Emily. Wiedziałam, że nie zadzwoni. Ja sama wybrałam jej numer już tyle razy. Na początku odrzucała moje połączenia, potem zaczęła je zwyczajnie ignorować, a na koniec nawet wyłączyła telefon. „Gdzie jesteś Emily?”.
Westchnęłam cicho podnosząc swój tyłek z krzesła i wychodząc z pokoju. Zeszłam na dół po schodach i zachłannie rzuciłam się w stronę lodówki. Na szczęście o godzinie trzynastej, nie zastałam w niej jedynie palącego się różowego światełka, ale całą masę jogurtów. Porwałam w ręce dwa truskawkowe i z łyżeczką w ręce udałam się do salonu. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie i zanurzyłam sztuciec w jogurcie.
Nareszcie od tych paru dni mogłam się odprężyć. Usiąść i przestać się zamartwiać. O chłopaków, o Emily, o dziewczyny, o naszą misję, o samą siebie... Najchętniej wyjechałabym gdzieś na gorące wyspy z dala od tych wszystkich otaczających mnie problemów. Chciałam pozbyć się tych wszystkich zmartwień i na nowo wrócić do ciała beztrosko żyjącej, nastoletniej Sylvi. „Eh... Marzenia”.
Gwałtownie się obróciłam, gdy drzwi do naszego domu trzasnęły. Do środka weszła opatulona szalikiem po sam nos Alex; jej uszy nabrały śmieszny różowawy odcień.
- Dzień dobry - mruknęłam opadając na poduszki.
- Nieprzespana nocka? - spytała z uśmiechem wieszając swój płaszcz koło lustra.
- Może... - ziewnęłam szeroko rozwierając buzię - A tobie, jak widzę, spało się świetnie - powiedziałam z dokładnie wyczuwalnym sarkazmem - Łóżko w willi One Direction rzeczywiście jest takie wygodne jak powiadają?
Alex zmroziła mnie wzrokiem swoich brązowych oczu.
- Nie byłam tam po to, by słodko chrapać pod ich pierzynką w gościnnym pokoju - prychnęła - Dobrze wiesz, że sprawdzałam stan Louisa. Nie jest z nim najlepiej. Nie pojechał dzisiaj na wywiad. A wracając do ciebie... - rozsiadła się obok mnie na kanapie.
- Weź tą dupę - jęknęłam - Siedzisz mi na nogach idiotko!
- Co z Em? - wypaliła dziewczyna nawet nie ruszając się o milimetr. Telepatycznie zabijałam ją piorunami.
- Nic.
- Jak to nic? - oburzyła się - Minęły aż cztery dni, a ty mi mówisz, że jeszcze nic nie znalazłaś?!
- Aha, czyli to teraz moja wina, tak? To wy nawet nie kiwnęłyście palcem, by ją odszukać!
- Co to za krzyki?
Po schodach zeszła właśnie zaspana Nicole. Wyglądała dosłownie jak zombie. Potargane, nieułożone włosy, blada cera, podkrążone oczy... Gdzie podziała się ta tryskająca energią siedemnastolatka?
- Wyobraź sobie - Alex rzuciła się w jej stronę, oskarżycielsko pokazując na mnie palcem - Że ta zołza jeszcze od tak długiego czasu nie znalazła żadnego śladu Emily. Nic! Kompletne zero! Mogę się założyć, że nawet nie poświęciła jednej sekundy, żeby zabrać się za jej poszukiwania.
- Wypraszam sobie - podniosłam się z kanapy kipiąc gniewem - Ślęczałam całe dnie, nie spałam przez noce, by choć określić położenie Emily. To ja najbardziej się o nią martwię, to ja pragnę, by wróciła do nas jak najszybciej, to ja podejmuję jakiekolwiek działania, by sprowadzić ją z powrotem. Ja i tylko wyłącznie ja!
- Nie próbuj nam wmawiać, że dla nas Em nie jest ważna - do rozmowy wtrąciła się Jessy - Zachowujesz się jak egoistka!
- To wy znajdujecie problemy tam, gdzie ich nie ma!
Poprzez naszą nieustanną kłótnię i ostrą wymianę zdań przez jakąś błahostkę, nie zauważyłyśmy wściekle dzwoniącego telefonu od naszego szefa. I to był poważny błąd.
Harry
Czy te wywiady zawsze musiały być takie nudne? Bezustannie te same pytania, te same odpowiedzi. Co z nowym albumem, kiedy nowa trasa, co piszczy w naszym życiu prywatnym i masa nikomu nie potrzebnych błahostek. Czy to, co dostałem na ostatnie urodziny, naprawdę jest aż tak ważne?
Na szczęście mieliśmy kogoś takiego jak nasz kochany Liam Daddy, który chyba jako jedyny potrafił wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię do odpowiadania prowadzącemu w Kiss.FM, za co oczywiście byliśmy mu dozgonnie wdzięczni. „A za bezczynne siedzenie na kanapie Paul nas zabije” westchnąłem poprawiając moją fryzurę.
Gdy nareszcie ten okropny wywiad się skończył, postanowiłem wracać już do domu. Chłopaki chcieli jeszcze zostać, by rozdać autografy i porobić sobie zdjęcia z fanami, a ja, choć uwielbiałem je robić, to dzisiaj jakoś nie miałem na to ochoty. Cudem prześlizgnąłem się między postawnymi ochroniarzami i wyszedłem na świeże powietrze. „Nie potrzebuję Stana*” pomyślałem ruszając powoli chodnikiem „Skoro dziewczyny stale nas monitorują, to nie mam się czego obawiać”. Po drodze zrobiłem sobie jeszcze zdjęcie z jakimś fanem.
Schowałem ręce głębiej w kieszenie spodni, karcąc się w myślach za nie wzięcie ze sobą płaszcza. „Jak zwykle myślałeś, że wrócisz samochodem... Brawo za niezwykle mały móżdżek, czy tam orzeszek lub fistaszek. Nazywaj jak chcesz to, co masz w tej swojej główce” moje wredne, drugie „ja” dało o sobie znać. Prychnąłem z pogardą, skręcając w jedną z bocznych uliczek. Chciałem skrócić sobie drogę, zanim odmarzłyby mi palce i skończyłoby się na ich amputacji.
Gdy już miałem sprawdzić godzinę na mojej komórce, poczułem mocne uderzenie między łopatkami. Upadłem na ziemię, a mój telefon się roztrzaskał. Zgubiłem też moje okulary przeciwsłoneczne (oczywiście nie potrzebne jesienią, ale musiałem jakoś wyglądać). Próbowałem się podnieść, ale ponownie uderzyłem twarzą o beton. Poczułem świeżą krew wypływającą z rozcięcia na czole. Skrzywiłem się, gdy otrzymałem porządne kopnięcie w brzuch. Usta zapełniły się krwią, którą wyplułem, nie chcąc dłużej czuć jej metalicznego smaku. „Spokojnie Harry” powtarzałem sobie w myślach, gdy ktoś uderzył mnie czubkiem buta w twarz „Dziewczyny zaraz tu przyjdą, uratują cię, muszą uratować...”.
- Zostaw mnie - wyjęczałem i zostałem gwałtownie podniesiony z ziemi za moją zieloną koszulkę, nogi bezwładnie zwisały mi w powietrzu. Moim oprawcą na pewno był jakiś postawny mężczyzna. Twarz miał zakrytą przez ciemny kaptur, ale wyraźnie widziałem jego szeroko rozstawione barki i tatuaż wilka na ramieniu.
- Proszę... Puść... Mnie... - wysapałem, gdy jego ręce mocno zacisnęły się na mojej szyi. Już wyobrażałem sobie, jak wielkie sińce mi tam pozostaną. Tajemniczy mięśniak bez żadnego ostrzeżenia cisnął moim ciałem o ziemię. Łzy zapełniły moje oczy, gdy mężczyzna bez przerwy bezlitośnie okładał moje kruche ciało potężnymi kopniakami. „Nie mogę się ruszyć...” cicho załkałem, połykając swoje własne łzy wymieszane z krwią „Nie mogę się ruszyć...”.
- Stop! - czyjś zniekształcony głos dostał się do mojej podświadomości - Bradley, powiedziałam stop! Stop! - jakaś dziewczyna odciągnęła go ode mnie z wielkim wysiłkiem, bo facet dosłownie z przyjemnością pozbawiłby mnie życia.
- Pedał - wysyczał przez zaciśnięte zęby, po czym splunął z odrazą na ziemię, nieznacznie się oddalając. Całe moje ciało wypełniał przeraźliwy ból. Lekko się skuliłem. Nie było mnie stać na nic więcej. Z przerażeniem patrzyłem jak wokół mojego ciała zebrała się plama krwi. „O Boże...”
- Ma być żywy, nie martwy, pamiętasz? Chcesz mieć przechlapane u szefa?
Skądś kojarzyłem ten ciepły głos. Przypominał mi spokojne uderzanie fal o złocisty piasek na plaży... Tylko kto był jego właścicielką?
Tajemnicza dziewczyna powoli się do mnie zbliżyła. Te ruchy ciała, włosy, oczy, nos, usta... Przeraziłem się tym, kogo zobaczyłem.
- Angelie?
Instynktownie próbowałem się odsunąć, ale nie mogłem. Nie potrafiłem. Znowu zacząłem płakać, gdy każda próba szarpnięcia się do tyłu, kończyła się niepowodzeniem.
- Tak bardzo cię przepraszam, Harry, ale ja... ja muszę to zrobić.
Po tych słowach przyłożyła mi igłę strzykawki do szyi i po wstrzyknięciu przeźroczystej cieczy straciłem przytomność. Okropny ból i cierpienie opuściły moje ciało razem ze świadomością.
Ostrość mojego widzenia stopniowo się poprawiała. Oczy w końcu zaczęły spełniać swoją rolę. Kolejny raz przeszło mi przez myśl, jak bardzo polegam na zmyśle wzroku. W pomieszczeniu świeciły się tylko dwie żarówki, które dawały lekką, żółtawą poświatę. Mrugały co jakiś czas, jakby strasząc zgaśnięciem. W ich słabym świetle mogłem jedynie dostrzec ruiny opuszczonego budynku. Choć świeciły tak ledwo, to jednak raziły moje oczy i musiałem je mrużyć.
Nie miałem pojęcia, gdzie byłem,
czułem jednak, że mam zakneblowane usta jakąś tanią taśmą dwustronną.
Moje górne i dolne kończyny zostały skrępowane grubym, twardym sznurem,
który boleśnie wbijał mi się w skórę. Czułem się taki słaby, nie mogłem
się poruszyć, moja głowa bezwładnie zwisała oparta o klatkę piersiową, a
ból... Ból był niewyobrażalny. Nigdy nie czułem czegoś tak potwornego. Gdy ostatecznie moje gałki oczne przyzwyczaiły się do widoku brutalnego świata, zauważyłem, że w kącie pomieszczenia siedzi jakaś zgarbiona postać. Dopiero po kilku minutach mój umysł rozpoznał mężczyznę, który wcześniej tak się nade mną znęcał. Przesunąłem głowę odrobinę w prawo, ale jego czujny wzrok zarejestrował mój ruch. Grymas wściekłości na twarzy Bradley´a przypominał mi o wszystkich wyobrażeniach i czarnych scenariuszach, które powstawały w mojej głowie.
Szybko pożałowałem tego, że w ogóle odzyskałem przytomność . Silne uderzenie w sam środek klatki piersiowej wydarło mi z płuc całe powietrze. Skuliłem się z bólu, wypluwając ślinę połączoną ze szkarłatnym płynem, którego metaliczny smak poczułem w ustach. Facet na chwilę się oddalił, by z powrotem usiąść na swoim krzesełku i zatopić wzrok w jakiejś gazecie. Co chwilę go jednak podnosił, by nacieszyć się moim cierpieniem.
- Niech cię szlag! – warknąłem, z trudem łapiąc oddech. Moja klatka piersiowa nie współpracowała ze mną. Obrażenia spowodowane licznymi uderzeniami sprawiły, że podnosiła się ciężko i opadała za szybko, a co gorsze ból, który temu towarzyszył, był nie do wytrzymania. Usłyszałem kroki i po chwili mocne szarpnięcie za koszulkę, uniosło mnie do góry. Mężczyzna przyparł mnie do ściany. A właściwie prawie mnie w nią wbił, wydzierając mi te resztki powietrza, które zdołały przedostać się do płuc. Moje plecy zmierzyły się z twardą strukturą. Przez siłę uderzenia kręgosłup automatycznie się wygiął i naparł na żebra, które sponiewierane sprzeciwiły się kolejnemu ciosowi, powodując nieznośny ból. Walczyłem o oddech z własnym ciałem.
- Szkoda, że nie mogę cię zabić - wysyczał mi prosto w twarz - Ale nikt nie zabronił mi mocno pokiereszować twojego ciałka.
Po tych słowach rzucił mną, jak psem, o ziemię. Upadłem na twarz, zdzierając policzek. Skrępowane ręce nie mogły zamortyzować mojego spotkania z drewnianą podłogą. Mocny sznur skutecznie uniemożliwiał jakikolwiek ruch, a także przepływ krwi.Czułem jak moje dłonie sinieją i tracę nad nimi chociażby tę drobną władzę, jaką jest poruszanie palcami. Moje oczy powoli ponownie przyzwyczajały się do światła. Miałem przed nimi niemałe mroczki.
Bradley znowu się zamachnął, żeby mnie uderzyć. Chciałem się podnieść, by go powstrzymać. Próbowałem podciągnąć się na skrępowanych nogach, jednak przyniosło to tylko więcej bólu, a także kolejne stróżki krwi, spływające po mojej twarzy. Głowa uderzyła ponownie o ziemie, gdyż nie miałem siły, by ją utrzymać.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła wysoka blondynka.
- Bradley! Znowu nie słuchasz rozkazów Chrisa! Jeszcze jeden taki numer, a wszyscy na tym ucierpimy!
„To niemożliwe” powiedziałem do siebie w myślach, słysząc tak dobrze mi znany głos. Przez chwilę wydawało mi się, że ból tak mnie otumanił, że straciłem kontakt z rzeczywistością. Może spowodował, że mój mózg nie przetwarzał wiadomości tak jak kiedyś. „A może mam zwidy...” Może poza krwią, traciłem również słuch? Bardzo chciałem, żeby tak było. Przerażała mnie perspektywa tego, że to, co usłyszałem, mogło być prawdą.
- Camille? - szepnąłem, z trudem wymawiając nawet to jedno słowo przez okropną taśmę. Dziewczyna zmierzyła mnie tak smutnym i przepełnionym cierpieniem spojrzeniem, że coś ścisnęło mnie za serce. „Ale o co w tym wszystkim chodzi?”.
- Ty... I Angie... - wyjęczałem, gdy odkleiła taśmę od moich ust - Co... Jak... Dlaczego...
Każde słowo było dla mnie nie lada wezwaniem. Ból rozrywał moje ciało od środka.
- To bardzo długa historia... Nie mam czasu, by ci ją teraz opowiedzieć.
Wstała z klęczek i skinęła głową na Bradleya.
- Zbieraj się, mamy spotkanie.
Zanim wyszła, zauważyłem jak w jej oczach błyszczą łzy. Potem zostałem sam w nieprzeniknionej ciemności w towarzystwie jedynie bólu, cierpienia, krwi i zimnej posadzki stykającej się z moją pokiereszowaną twarzą.
*Stan - Ochroniarz One Direction
Słowo od autorki: Witajcie w nowym (krwawym)





Świetny! Doskonały opis porwania Harrego, aż miałem ciary :) Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny .Był tak bardzo bardzo ciekawy, że aż nie chciałam go kończyć czytać ♥ . Porwanie Harrego było omnomnom , aż się sama bałam . ☺
OdpowiedzUsuńŚwietnyyyy ;) Chcę już dalszą część :)
OdpowiedzUsuń