wtorek, 4 lutego 2014

Forget face , but remember feeling .

Rozdział 13


Emily

   Poszarzały asfalt wił się przed moim samochodem niczym wąż, gdy w wolnym tempie jechałam autostradą. W tle leciała jakaś cicha muzyka, płynąca z samochodowego radia, którą skądś kojarzyłam, więc zaczęłam podśpiewywać sobie jej słowa pod nosem.
   Nudziło mnie ciągłe jeżdżenie po ulicach, wokół których nasiane było pełno niskich krzaczków pokrytych suchym, przydrożnym pyłem. Słońce właśnie niedługo miało wzejść, za co byłam mu niezwykle wdzięczna, bo w moim życiu przydałoby się trochę kolorów.
   Mój telefon ponownie zawibrował. Nawet nie chciałam patrzeć na wyświetlacz, bo z góry wiedziałam co - lub precyzyjniej kogo - na nim zobaczę.
   Dziewczyny wciąż nie odpuszczały. Na mojej skrzynce znajdowało się już z milion wiadomości, w większości typu: „To znowu ja. Błagam wróć” lub „Tęsknimy za tobą. Wracaj szybko”. Nic innego, tylko ciągle jedne i te same prośby. Jakby nie było ich stać na coś oryginalniejszego.
   Nie miałam zamiaru wracać do Londynu. Nie, dopóki nie rozwiążę sprawy z NIM.
   Z nudów zamierzałam odsłuchać ostatnią wiadomość, którą dostałam dosłownie przed sekundą. Przyłożyłam telefon do ucha, z uwagą patrząc na jezdnię, choć i tak cała ulica była opustoszała i tylko światła mojego auta rozświetlały mrok znajdujący się przede mną. 
Przepełniony bólem głos Nicole sprawił, że wstrzymałam oddech.


   Emily... Błagam... Musisz wrócić. Potrzebuję cię, tak bardzo cię potrzebuję. 
Kiedy nas zostawiłaś, wszystko się posypało. Ciągłe kłótnie i potyczki słowne między nami to był prawdziwy koszmar. Już nic nie jest tak jak wcześniej. Nie umiemy już współpracować. Ciągle się o coś nawzajem obwiniamy. Wytykamy każda każdej jakieś głupie błahostki, a rodzi się z tego istne tornado przekleństw. 
Nie dzwonię do ciebie z powodu jakiejś nieważnej sprawy. To jest coś naprawdę poważnego i mam nadzieję, że chociaż dasz szansę tej wiadomości i ją wysłuchasz.
    Harry został porwany. I to wszystko nasza wina! Kłóciłyśmy się przez cały czas i nie zwróciłyśmy uwagi na to, że coś jest nie tak. Przegapiłyśmy moment, w którym był najbardziej bezbronny.
   On tak bardzo cierpi, Emily! Katują go na każdym kroku. Przyśnił mi się, wiesz? Wyglądał okropnie, krew była dosłownie wszędzie. Nie mogę znieść tego widoku. Czuję się winna, bo to przede wszystkim ja miałam go bronić. Być dla niego Aniołem Stróżem, a obróciłam jego życie w piekło. A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że go KOCHAM, Emily. Kocham, a wyrządziłam mu największą krzywdę. Już nigdy mi nie zaufa...
   W nocy gdzieś go przewieźli, ale o całej sytuacji poinformuję cię jak przyjedziesz. Za dużo do opowiadania przez telefon. Wszystko jest pogmatwane. 
   Musisz przyjechać! Bez ciebie nie damy rady, a ci zwyrodnialcy go zabiją. 
Nie pozwól na to, Emily. 
Zrób to dla niego, zrób to dla mnie...


Płakałam razem z Nicole. To było... Tego nie da się opisać. Szybko wykręciłam jej numer, choć palce trzęsły mi się niemiłosiernie i ślizgały po ekranie. Kiedy usłyszałam po drugiej stronie jej załamany głos, bez żadnych ceregieli wypaliłam.
- Wracam. Będę niedługo.
I zawróciłam samochód.


Harry


Męcząca i okropnie długa podróż nareszcie dobiegła końca. Leżałem związany i skrępowany sznurem gdzieś w bagażniku czarnego Rang Rovera i choć tak bardzo chciałem płakać, to nie mogłem. Tak jakbym wykorzystał już cały zapas łez, który magazynowałem w moim ciele. Leżałem nieruchomo i patrzyłem w bliżej nieokreślony punkt. 
   Już nigdy mnie nie znajdą. Już nigdy nie zaśpiewamy razem na scenie. Już nigdy nie zobaczę ich roześmianych twarzy. Już nigdy nie spotkam się z rodziną. Już nigdy nie powiem Nicole, że ją kocham.
   Straciłem wszystko. Wszystko. A teraz czekałem jedynie na śmierć.
   Nie miałem już nadziei. Nie po tych dwóch tygodniach katuszy, bólu, łez, strachu i błagań. Nie po tym, co zrobili ze mną, moim ciałem i moją duszą. Nie po tym, jakim wrakiem człowieka się stałem. Nie po tym, co przeżyłem. Nie po tym, co już na zawsze pozostanie w mojej pamięci, jeśli uda mi się ujść z życiem.
   Bagażnik został gwałtownie otwarty i dwie pary rąk bez skrupułów zacisnęły się na moim ciele, wyciągając mnie na chłodne, ranne powietrze. Z żalem patrzyłem na wschodzące słońce. Już tak dawno jego ciepłe, jasne promienie nie muskały mojej twarzy.
   George i Bradley popchnęli mnie w stronę gigantycznego budynku starej fabryki, która wyglądała na całkiem opuszczoną i nieużywaną od dawna. W wielu miejscach na ścianach zionęły czarne dziury tam, gdzie zabrakło parunastu cegieł.
   Potykałem się co chwilę, choć utwardzona ziemia była równa i nie leżały na niej wystające kamienie. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, zresztą się im nie dziwiłem. Były już tak obolałe, że tylko dzięki uściskowi tych dwóch bydlaków, nie wylądowałem jeszcze twarzą w glebie. 
   Dotarliśmy do obdartych z farby drzwi, które kiedyś musiały mieć kolor granatowy, a teraz sprawiały wrażenie mrocznych i smutnych. Ich obydwa skrzydła uchyliły się z głośnym skrzypieniem. Na pewno potrzebowały solidnego naoliwienia.W środku było niesamowicie ciemno, tylko nieliczne smugi światła przenikały przez otwory między cegłami. Zatrzymaliśmy się na chwilę.
- Kogo my tu mamy?
Po całej sali rozniósł się tubalny, ostry głos i po chwili z ciemności wynurzyła się ubrana na czarno sylwetka jakiegoś mężczyzny. Jego rozłożyste ramiona pokrywał schludny materiał równo skrojonego garnituru, a na szyi przewiązany miał granatowy krawat. Niestety nie mogłem zobaczyć jego twarzy, gdyż założył na nią czarną kominiarkę.
- Przywieźliśmy ci tego chłoptasia z zespołu - prychnął Bradley, popychając mnie na ziemię. Bez ich dłoni, które podtrzymywały moje słabe ciało, całkowicie straciłem równowagę i upadłem. Jęknąłem cicho. Teraz każdy dotyk sprawiał mi ból.
- To dobrze - z powrotem odezwał się tamten. - Dobrze, że mamy przynajmniej jednego.
Podszedł bliżej, wyraźnie słyszałem stukot obcasów jego lakierowanych butów.
- Nieźle go poobijaliście - powiedział, dotykając mojego boku czubkiem swojego buta. - Ale spokojnie z tego wyjdzie. Za parę miesięcy - zaśmiał się szyderczo. - Mam nadzieję, że zapłacą za niego całkiem niezłą sumkę.
- Na pewno - uśmiechnął się dotąd nie odzywający się George. - Jego przyjaciele będą go tak rozpaczliwie szukać, że zgodzą się na każdą kwotę.
- Podobno dowiedzieli się o porwaniu. Upewniliście się, że nikt was nie śledził? - nieznajomy założył ręce na klatce piersiowej.
- Czysto. Specjalnie jechaliśmy nieużywanymi drogami. Chris świetnie zaplanował całą trasę. Nikt nawet nie będzie podejrzewał, że właśnie w Bedford macie główną siedzibę.
- Tak też myślałem. - pokiwał głową - Powiedz mi, Harry... - zawisł parę milimetrów nad moją twarzą. - Chcesz się zapoznać ze swoim nowym mieszkankiem?


   Siedziałem oparty o ścianę w ciasnym pomieszczeniu bez okien i mało brakowało, bym nabawił się klaustrofobii. Dosłownie przed chwilą wszystko do mnie dotarło i nareszcie mogłem płakać.
   Moi porywacze nie zakrywali twarzy. Znałem tożsamość prawie każdego z nich. A to oznaczało tylko jedno...
   Nawet po zapłaceniu okupu nie oddadzą mnie chłopakom i rodzinie. Widziałem za dużo, mógłbym donieść na nich policji. Zabiją mnie.
I dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo chcę żyć.


Nicole


   Nerwowo obgryzałam paznokcie, co było spowodowane ogromnym stresem, który odczuwałam i który się we mnie skumolował. Tak bardzo się bałam, że coś nie wypali i że już nigdy nie zobaczę Harry´ego.
   Miętosiłam między palcami skrawek materiału mojej czarnej koszulki, w myślach wciąż odtwarzając materiał, który porywacze podesłali rano Paulowi.


Paul wstrzymując oddech, nacisnął przycisk PLAY. 
Na początku niczego nie widziałam z powodu panującej na ekranie ciemności, a dopiero potem, gdy nikła smuga światła oświetliła pomieszczenie, mogłam dostrzec ciemną postać w garniturze i kominiarce, która poruszyła kamerą i skierowała ją w prawo.
- Przywiążcie go do krzesła i zaklejcie mu usta. Niech menadżer zobaczy, że to nie żarty - rozkazał jakiś głos, a dwie osoby chwyciły ledwo przytomnego Harry´ego za ramiona i mimo, że starał się jakoś wyrwać został mocno popchnięty na krzesło. Jeden z nich trzymał jego ręce wzdłuż tułowia, a drugi grubym sznurem przywiązał go do oparcia tak silno, że pewnie ledwo mógł oddychać. Zakleili mu usta, a jego głowa opadła na dół. Ciemne loki zasłoniły zaczerwienione oczy i spuchniętą wargę.
Porywacze zaczęli mówić, a mnie z każdą sekundą ogarniał coraz większy strach.
- Drogi panie Higgins - zaczął ten, którego widziałam na samym początku - Pewnie zastanawia się pan, gdzie jest pana ukochany Harry. Rozwieję jednak twoje wątpliwości, bo twój najdroższy Harry jest tutaj ze mną - kontynuował - I tak bardzo, bardzo chciałby wrócić do domu.
Kamera została przekręcona w stronę Harry´ego, ale on nie odważył się podnieść głowy. Zatrzęsłam się, gdy podszedł w jego stronę.
- Harry kochanie. Pokaż menadżerowi jak bardzo chciałbyś wrócić do domu - usłyszałam i chwilę później napastnik podniósł za włosy głowę Harry´ego, szybkim ruchem ręki odklejając mu taśmę z jego ust - Powiedz, że chcesz do domu! - warknął napastnik, a gdy brunet nie odpowiedział, skinął na kolegów i odsunął się.
Harry krzyknął z bólu czując mocne uderzenie, a potem kolejne i jeszcze jedno. Z jego nosa puściła się krew, której wtórowała na nowo rozcięta warga.
- Błagam… - zapłakał cicho, ale został uciszony kolejnym uderzeniem. Moje serce w tym momencie rozpadało się na małe kawałeczki, a policzki tonęły we łzach. 
- Powiedz menadżerowi, że chcesz wrócić do domu. Powiedz: chcę do domu Paul - głos mężczyzny był spokojny i stanowczy - Dalej Harry. Zrób to. Zrób to albo każę im połamać ci żebra.
Styles podniósł załzawione oczy.
- Chcę… - zaczął, ale przerwał potrzebując zaczerpnąć powietrza - Chcę do domu P-paul - wydusił dławiąc się łzami i chwilę później usłyszałam ciche parsknięcie porywacza.
- Grzeczny chłopiec - pogładził go po głowie, a potem przejechał dłonią po spuchniętym policzku chłopaka - Można było tak od razu, prawda? - mruknął odwracając znów kamerę - Tak więc drogi panie Higgins… Razem z tą płytą dołączyliśmy telefon. Jeszcze dzisiaj dostaniesz wiadomość z kwotą jaką będziesz musiał zapłacić i na kiedy. No… chyba, że nie chcesz już więcej zobaczyć małego Harry’ego, ale wątpię bo chłopak jest naprawdę uroczy… Mogę mu sprawić mnóstwo bólu. Nie będzie się nudził podczas, gdy ty będziesz kombinował pieniądze. Co ty na to Harry? - zapytał, a on zapłakał głośno mamrocząc coś w stylu „błagam nie”. Mężczyzna zaśmiał się z zadowoleniem kierując kamerę z powrotem na siebie - Chyba nie muszę dodawać, że jeśli zawiadomisz policję już nigdy go nie zobaczysz?… Cieszę się, że się rozumiemy. Do usłyszenia - dodał, wyłączył kamerę, a na ekranie zapanowała ciemność.


   Naprawdę starałam się nie rozkleić i nie pozwolić łzom popłynąć spokojnie po mojej twarzy. Zacisnęłam powieki z całej siły, ale to i tak nie pomogło, a jedynie wzmocniło wspomnienia skatowanego Harry´ego. Zaczęłam się trząść i ukryłam twarz w dłoniach.
- Hej, Nic. Co się stało? Nie płacz.
Emily, która siedziała koło mnie na tylnym siedzeniu razem z Alex, troskliwie otoczyła mnie ramionami i teraz mogłam w spokoju wypłakać się w jej ciemny golf. Potrzebowałam teraz czyjejś obecności, która uśmierzyłaby ból, rozrywający moją duszę od środka.


   Po godzinie jazdy dotarłyśmy na miejsce wyznaczone przez Camille i Angelie. Z nieufnością wpatrywałyśmy się w opierające się o swój samochód dwie blondynki, które sprawdzały coś z bronią. Na dźwięk zatrzymującego się samochodu zwróciły blade twarze w naszą stronę.Wysiadłyśmy z naszego auta i stanęłyśmy dokładnie naprzeciwko nich.
- Jesteście - powiedziała spokojnie Angelie, choć pewnie w środku była równie zdenerwowana co my - Punktualnie o dziesiątej.
- Nie lubię spóźnialstwa - powiedziała z jadem Sylvia, zakładając ręce na piersi - Skąd mamy mieć pewność, że nie chcecie nas zabić? - spytała po chwili, mierząc dwie dziewczyny stanowczym spojrzeniem.
- Uwierzcie. Zależy nam na nich tak samo, jak wam - odparła Camille, ładując broń.
- To dlaczego mu to zrobiłyście! - krzyknęłam, a łzy ponownie zapełniły moje oczy - Dlaczego pozwoliłyście mu cierpieć!
Jessie położyła mi uspokajająco dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Nic. One nie są warte twojego podniesionego ciśnienia.
Oczy Camille i Angelie spowił dogłębny smutek, a na twarzach wyraźnie zarysowało się poczucie winy i wstyd.
- To naprawdę długa historia - powiedział Angie, ocierając samotną łzę, która spłynęła po jej policzku. - Teraz nie mamy czasu na opowiadanie jej. Chodźmy o odbić Harry´ego!


   Kierowałam się samotnie prawą ścianą opustoszałej fabryki, kiedy razem z dziewczynami godzinę temu podzieliłyśmy się na grupy. Ja szłam ramię w ramię z Angie, która miękko stawiała stopy na wyblakłym od słońca betonie. Prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiałyśmy.
   Wślizgnęłyśmy się cichaczem przez szparę w ścianie i znalazłyśmy się na terenie jakiejś ogromnej hali, gdzie parę lat temu najprawdopodobniej maszyny produkowały przedmioty codziennego użytku. Wszędzie unosił się mdły zapach benzyny i jakichś tanich lakierów oraz woń spray´u, którego ktoś użył do wymalowania pokaźnego graffiti na jednym z murów.
   Przemknęłyśmy cichaczem w stronę jednego z korytarzy i wtedy zauważyłam ciągnącą się po ziemi, cienką wstęgę szkarłatnej krwi. Była świeża.
   Angie skinęła na mnie głową i ruszyłyśmy tropem, wskazywanym nam przez czerwoną ciecz. Wtem gwałtownie przystanęłyśmy, zauważając wysokiego i postawnego mężczyznę, który czatował przy zamkniętych na klucz drzwiach. To właśnie tam musiał być Harry.
- Ja go załatwię, a ty wejdziesz do środka - wyszeptała Angie, a ja tylko skinęłam głową.
Po chwili blondynka odwróciła uwagę mięśniaka i ten pobiegł za nią korytarzem. Nadeszła moja kolej, by działać. Sprawnie podbiegłam do metalowych drzwi i jednym ruchem przekręciłam mosiężny klucz, tak, że zamek cicho kliknął i mogłam wejść do środka. Rozglądając się na wszystkie strony, w końcu zdecydowałam się przekroczyć próg. Drzwi zostawiłam uchylone.
   Gdy zobaczyłam ciało Harry´ego całe w krwi, coś ścisnęło mnie za serce. Szybko do niego podbiegłam, starając się powstrzymać łkanie.
- Harry, Harry - wyszeptałam cicho i wtedy on otworzył te swoje cudowne oczy - Jestem tu. Jestem. I zaraz cię stąd wyciągnę.
Chwyciłam za podręczny nożyk i spiłowałam więzy, zaciśnięte na jego nadgarstkach i kostkach.
- Nicole...? - wychrypiał to tak cicho, że ledwo usłyszałam jego słowa.
- Tak, to ja. Już wszystko dobrze. Już jesteś bezpieczny.
Zastanawiałam się, jak go podnieść, by nie sprawić mu bólu. Harry popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Uratujesz mnie? - spytał szepcząc.
- Tak, Harry. Tak. - delikatnie oplotłam go moimi ramionami, ale na jego twarzy i tak pojawił się grymas bólu - Spokojnie, tylko cię podniosę.
Powoli postawiłam go na nogi i szybko podtrzymałam. Ledwo był w stanie ustać.
- Myślałem, że zginę - przymknął powieki, a jego głowa bezwładnie opadła na moje ramię.
- Nie, Harry. Będziesz żył. Obiecuję - złożyłam na jego posiniaczonej twarzy kilka pocałunków i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.
Nagle drzwi zamknęły się z hukiem.
- Nigdzie się nie wybieracie - usłyszałam, a po chwili ktoś przekręcił klucz w zamku. 
Zostaliśmy uwięzieni.


Słowo od autorki: Jej, to już TRZYNASTKA! Bardzo się cieszę, że moja ukochana Ola zaprosiła mnie do współtworzenia tego bloga. Kocham tę historię!

sobota, 4 stycznia 2014

Forget face , but remember feeling .

 Rozdział 12


Harry

   Znowu zostałem całkiem sam. Leżałem z twarzą przy ziemi, co było skutkiem mocnego uderzenia, które odczułem chwilę temu, gdy poraz kolejny oberwałem pięścią w policzek. Na szczęście tym razem oprawcą nie był Bradley, więc wszystkie zęby pozostały na swoim miejscu.
   Śmierć. Nie myślałem o niej, jako o czymś złym. Wręcz przeciwnie. Czekałem na nią. Byłem gotowy na to, by wreszcie po mnie przyszła i wybawiła mnie od tego cierpienia. Bo było ono ogromne. Koszmarny ból, który wypełniał mnie całego, nie opuszczał mojego ciała ani na sekundę. Każdy ruch powodował, że chciało mi się płakać z bezsilności. Nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem się podnieść, nie mogłem rozwiązać ponownie nałożonych na ręce sznurów, nie mogłem nawet połknąć śliny. Byłem skazany jedynie na bezczynne leżenie i wykrwawianie się.

„Obym wykrwawił się na śmierć...”.

   Zaskrzypiały drzwi i dało się słyszeć czyjeś ciężkie kroki. Po chwili zostałem brutalnie podniesiony z ziemi i natknąłem się na pałające nienawiścią do mnie, oczy Bradley´a. Mężczyzna rzucił mnie na krzesło i nie zważając na to, jak bardzo cierpiałem, uderzył mnie w twarz. Moja głowa poleciała do tyłu pod wpływem siły, której Bradley użył, by sprawić mi jeszcze więcej bólu. Popatrzył na mnie beznamiętnym wzrokiem i jednym ruchem odciął zaciśnięte na moich dłoniach sznury. 
Z niedowierzaniem poruszyłem palcami. Słone łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, gdy nareszcie odzyskałem sprawność ruchową ręki. Moje szczęście nie trwało jednak długo. Bradley wepchnął mi w posiniałą i posiniaczoną dłoń jakiś telefon i nieznoszącym sprzeciwu tonem, nakazał wykręcić numer do któregoś z moich przyjaciół z zespołu.
- Masz im powiedzieć, że z tobą wszystko w porządku. Że czujesz się znakomicie i że odchodzisz z One Direction.
Udawałem, że jestem przerażony. Że nie chcę wykonać jego polecenia. Ale gdy zauważyłem jego morderczy wzrok, już bez ogródek wystukałem na klawiaturze numer Louisa. I czekałem aż odbierze.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
Zrezygnowany chciałem już się rozłączyć, gdy usłyszałem po drugiej stronie tak dobrze znany mi głos.
- Halo?
Jego głos pozostał taki, jakim go zapamiętałem. Ciepły, opiekuńczy i przepełniony optymizmem.

„Pomóż mi, Lou.”

- Hej, po tej stronie Harry - ledwo wychrypiałem, bo gardło paliło mnie niemiłosiernie. 

„Kiedy ja ostatnio cokolwiek piłem?”

- Harry? - w jego głosie zabrzmiało niedowierzanie, które pokrótce zostało zastąpione lekkim zdenerwowaniem - Gdzie ty się podziewasz, kretynie! Od tygodnia cię nie ma. Jedna głupia wiadomość do Liama, jedno głupie „Wszystko u mnie ok” nie wystarcza, wiesz? Wiem, że mieliśmy teraz czas wolny, ale jesteśmy przyjaciółmi i krótka wiadomość chyba mi się należy.
- Wiem, przepraszam. Chciałem ci tylko powiedzieć... - zawiesiłem się na chwilę. A co jeśli oni będą potrafili mi pomóc? Co jeśli Paul znajdzie sposób, by mnie stąd wydostać? Co jeśli nie muszę ich okłamywać?
Karcący wzrok Bradleya spoczął na mnie. Mężczyzna najwyraźniej zaniepokoił się moim milczeniem. I wtedy podjąłem decyzję.
- Louis! Zostałem porwany! Musisz mi pom... - telefon,który jeszcze dosłownie sekundę temu ściskałem w dłoni, roztrzaskał się o podłogę. Bradley zrzucił mnie z krzesła i zaczął okładać moje ciało kopniakami, nie szczędząc przekleństw.
- Ty skurwielu! - wrzeszczał na cały głos, a jego oczy płonęły gniewem - Jak mogłeś to zrobić, pierdolony chuju!
Płakałem jak małe dziecko i błagałem go o choćby cień litości. 

„Czy mogę odczuwać jeszcze większy ból?”.

Mężczyzna mocno rzucił moim ciałem o ścianę, a potem podnosząc za skrwawioną koszulkę do góry, z całą siłą uderzył mnie w twarz. Zamroczyło mnie. Bezwładnie zsunąłem się na stare panele. Gdy Bradley jeszcze raz chciał zadać mi ból, jak przez mgłę zauważyłem, że ktoś chwyta jego pięść i odciąga go ode mnie. Szarpał się i wyrywał, ale gdy rozpoznał osobę, która go powstrzymała, zaniechał swoich czynów.
- Co tu się dzieje? - usłyszałem czyjś niski głos, ale sylwetka nieznajomego rozmazywała mi się przed oczami.
- Zawiadomił zespół o porwaniu.
- Co?! - ten drugi wręcz wybuchł - Miałeś go pilnować do jasnej cholery! Ufałem ci!
- Przepraszam szefie, ja po prostu...
- Nie odzywaj się, bo jeszcze bardziej mnie denerwujesz - potem zwrócił się w moją stronę - On jeszcze w ogóle żyje?
- Tak, Chris. Przecież miał pozostać żywy, nie pamiętasz? Tak się umówiliśmy z Cesarionem.
- Ale nieźle go poturbowałeś - westchnął niejaki Chris i podszedł do mnie bliżej. Chwycił moją zakrwawioną twarz w swoje dłonie i dokładnie obejrzał ją z każdej strony - Wyliże się - stwierdził, puszczając moje policzki. Moja głowa bezwładnie opadła na klatkę piersiową.
- Ale co teraz? - spytał zaniepokojony Bradley - Przecież po tym telefonie z łatwością go znajdą.
- Nie znajdą.
- Ale...
- Przenosimy go. Chłopak ma być pod stałym nadzorem twoim lub George´a. Nie możecie spuścić go z oczu! Tylko wam mogę zaufać w stu procentach. Trzeba go przewieźć już do głównego zleceniodawcy. Nie możemy czekać, aż wyłapiemy wszystkich. Nie w tej sytuacji - popatrzył na mnie bez cienia współczucia - Przygotować się. Wyjeżdżamy za pół godziny.

„Nicole, ocal mnie... Uratuj mnie... Zapewnij mi bezpieczeństwo... Ochroń mnie... A jeśli nie... Pozwól mi nareszcie umrzeć...”


 Nicole


   Obudziłam się z krzykiem. Jeszcze przez chwilę nie mogłam złapać oddechu, który był nieregularny i urywany.
W mojej głowie wciąż widniała przerażająca wizja całego zakrwawionego i pobitego Harry´ego, który błagał mnie o pomoc.

„Nicole, ocal mnie... Uratuj mnie... Zapewnij mi bezpieczeństwo... Ochroń mnie... A jeśli nie... Pozwól mi nareszcie umrzeć...” 

Jego żałośnie wypowiadane słowa, które kierował w moją stronę, przez ten cały czas brzmiały w moich umyśle i nie mogłam się ich za nic pozbyć.

„Musiało się stać coś złego...”.

Szybko wstałam z łóżka, wsunęłam stopy w pantofle i zaczęłam szukać mojego telefonu po całym pokoju. Po prostu musiałam się upewnić, że nic mu nie jest.
Wiem, że postanowiłam go nienawidzić. Że nie chciałam go znać, widzieć, słyszeć, dotykać, pamiętać. Ale byłam ślepa na moje uczucia. 

„Przecież ty go kochasz, idiotko”.

 A jego pokiereszowana twarz tylko sprawiała mi ból.
Na szczęście moja komórka leżała na komodzie, więc gdy tylko splotłam na niej moje palce, od razu wybrałam numer do Harry´ego. 
Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc jego cudowny uśmiech na wyświetlaczu. To zdjęcie zrobiłam mu z ukrycia. Stał oparty o ścianę w studiu nagrań i patrzył gdzieś w jakiś bliżej nieokreślony punkt. Ciemne rurki opinały jego nogi, biała koszulka zakrywała jego umięśniony tors, a czerwona koszula w kratę dodawała uroku. W jednej ręce trzymał swoje okulary przeciwsłoneczne i wyglądał tak cholernie uroczo, gdy suszył te swoje białe zęby.
Niestety, uśmiech z mojej twarzy zniknął po usłyszeniu nagrania.

„Cześć, tu Harry. Nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwoń później, lub nagraj wiadomość, jeśli to coś naprawdę ważnego. Buziaczki.”

Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele, gdy usłyszałam jego głos, ubarwiony tą wspaniałą chrypką. Dlaczego ja tak za nim tęskniłam?
Lekko zaniepokojona zadzwoniłam do Liama. Nie musiałam długo czekać. Już po chwili usłyszałam jego przerażony i trzęsący się głos.
- Nicole? Błagam, powiedz, że wiesz gdzie on jest.
Zdziwiłam się.
- Ale kto?
- To ty nic nie wiesz?
Pokręciłam przecząco głową, choć i tak wiedziałam, że nie może tego zauważyć.
- Harry został porwany.
Telefon wypadł mi z rąk.



Słowo od autorki: Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam! Nie było mnie tu tak długo. Ale mam nadzieję, że zaskoczyłam was nowym rozdziałem i że skomentujecie xx Taki mały zwrot akcji. Olu, przepraszam, jeśli w jakikolwiek sposób pokrzyżowałam ci plany, które poukładałaś w swojej kochanej główce. Wasza Camille xx

środa, 13 listopada 2013

Forget face , but remember feeling .

Rozdział 11



Sylvia

   Upiłam kolejny, duży łyk kawy. Moje zmęczone oczy już praktycznie same się zamykały i parę razy o mało nie usnęłam z głową w papierach. Od niechcenia zerknęłam na ciemny wyświetlacz mojego telefonu, chociaż w ogóle nie miałam nadziei na zobaczenie na nim zdjęcia uśmiechniętej Emily. Wiedziałam, że nie zadzwoni. Ja sama wybrałam jej numer już tyle razy. Na początku odrzucała moje połączenia, potem zaczęła je zwyczajnie ignorować, a na koniec nawet wyłączyła telefon. „Gdzie jesteś Emily?”.
   Westchnęłam cicho podnosząc swój tyłek z krzesła i wychodząc z pokoju. Zeszłam na dół po schodach i zachłannie rzuciłam się w stronę lodówki. Na szczęście o godzinie trzynastej, nie zastałam w niej jedynie palącego się różowego światełka, ale całą masę jogurtów. Porwałam w ręce dwa truskawkowe i z łyżeczką w ręce udałam się do salonu. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie i zanurzyłam sztuciec w jogurcie. 
   Nareszcie od tych paru dni mogłam się odprężyć. Usiąść i przestać się zamartwiać. O chłopaków, o Emily, o dziewczyny, o naszą misję, o samą siebie... Najchętniej wyjechałabym gdzieś na gorące wyspy z dala od tych wszystkich otaczających mnie problemów. Chciałam pozbyć się tych wszystkich zmartwień i na nowo wrócić do ciała beztrosko żyjącej, nastoletniej Sylvi. „Eh... Marzenia”
   Gwałtownie się obróciłam, gdy drzwi do naszego domu trzasnęły. Do środka weszła opatulona szalikiem po sam nos Alex; jej uszy nabrały śmieszny różowawy odcień.
- Dzień dobry - mruknęłam opadając na poduszki.
- Nieprzespana nocka? - spytała z uśmiechem wieszając swój płaszcz koło lustra.
- Może... - ziewnęłam szeroko rozwierając buzię - A tobie, jak widzę, spało się świetnie - powiedziałam z dokładnie wyczuwalnym sarkazmem - Łóżko w willi One Direction rzeczywiście jest takie wygodne jak powiadają?
Alex zmroziła mnie wzrokiem swoich brązowych oczu.
- Nie byłam tam po to, by słodko chrapać pod ich pierzynką w gościnnym pokoju - prychnęła - Dobrze wiesz, że sprawdzałam stan Louisa. Nie jest z nim najlepiej. Nie pojechał dzisiaj na wywiad. A wracając do ciebie... - rozsiadła się obok mnie na kanapie.
- Weź tą dupę - jęknęłam - Siedzisz mi na nogach idiotko!
- Co z Em? - wypaliła dziewczyna nawet nie ruszając się o milimetr. Telepatycznie zabijałam ją piorunami.
- Nic.
- Jak to nic? - oburzyła się - Minęły aż cztery dni, a ty mi mówisz, że jeszcze nic nie znalazłaś?!
- Aha, czyli to teraz moja wina, tak? To wy nawet nie kiwnęłyście palcem, by ją odszukać!
- Co to za krzyki?
Po schodach zeszła właśnie zaspana Nicole. Wyglądała dosłownie jak zombie. Potargane, nieułożone włosy, blada cera, podkrążone oczy... Gdzie podziała się ta tryskająca energią siedemnastolatka?
- Wyobraź sobie - Alex rzuciła się w jej stronę, oskarżycielsko pokazując na mnie palcem - Że ta zołza jeszcze od tak długiego czasu nie znalazła żadnego śladu Emily. Nic! Kompletne zero! Mogę się założyć, że nawet nie poświęciła jednej sekundy, żeby zabrać się za jej poszukiwania.
- Wypraszam sobie - podniosłam się z kanapy kipiąc gniewem - Ślęczałam całe dnie, nie spałam przez noce, by choć określić położenie Emily. To ja najbardziej się o nią martwię, to ja pragnę, by wróciła do nas jak najszybciej, to ja podejmuję jakiekolwiek działania, by sprowadzić ją z powrotem. Ja i tylko wyłącznie ja!
- Nie próbuj nam wmawiać, że dla nas Em nie jest ważna - do rozmowy wtrąciła się Jessy - Zachowujesz się jak egoistka!
- To wy znajdujecie problemy tam, gdzie ich nie ma!
 Poprzez naszą nieustanną kłótnię i ostrą wymianę zdań przez jakąś błahostkę, nie zauważyłyśmy wściekle dzwoniącego telefonu od naszego szefa. I to był poważny błąd.


Harry


   Czy te wywiady zawsze musiały być takie nudne? Bezustannie te same pytania, te same odpowiedzi. Co z nowym albumem, kiedy nowa trasa, co piszczy w naszym życiu prywatnym i masa nikomu nie potrzebnych błahostek. Czy to, co dostałem na ostatnie urodziny, naprawdę jest aż tak ważne?
   Na szczęście mieliśmy kogoś takiego jak nasz kochany Liam Daddy, który chyba jako jedyny potrafił wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię do odpowiadania prowadzącemu w Kiss.FM, za co oczywiście byliśmy mu dozgonnie wdzięczni. „A za bezczynne siedzenie na kanapie Paul nas zabije” westchnąłem poprawiając moją fryzurę.
   Gdy nareszcie ten okropny wywiad się skończył, postanowiłem wracać już do domu. Chłopaki chcieli jeszcze zostać, by rozdać autografy i porobić sobie zdjęcia z fanami, a ja, choć uwielbiałem je robić, to dzisiaj jakoś nie miałem na to ochoty. Cudem prześlizgnąłem się między postawnymi ochroniarzami i wyszedłem na świeże powietrze. „Nie potrzebuję Stana*” pomyślałem ruszając powoli chodnikiem „Skoro dziewczyny stale nas monitorują, to nie mam się czego obawiać”. Po drodze zrobiłem sobie jeszcze zdjęcie z jakimś fanem. 
   Schowałem ręce głębiej w kieszenie spodni, karcąc się w myślach za nie wzięcie ze sobą płaszcza. „Jak zwykle myślałeś, że wrócisz samochodem... Brawo za niezwykle mały móżdżek, czy tam orzeszek lub fistaszek. Nazywaj jak chcesz to, co masz w tej swojej główce” moje wredne, drugie „ja” dało o sobie znać. Prychnąłem z pogardą, skręcając w jedną z bocznych uliczek. Chciałem skrócić sobie drogę, zanim odmarzłyby mi palce i skończyłoby się na ich amputacji. 
   Gdy już miałem sprawdzić godzinę na mojej komórce, poczułem mocne uderzenie między łopatkami. Upadłem na ziemię, a mój telefon się roztrzaskał. Zgubiłem też moje okulary przeciwsłoneczne (oczywiście nie potrzebne jesienią, ale musiałem jakoś wyglądać). Próbowałem się podnieść, ale ponownie uderzyłem twarzą o beton. Poczułem świeżą krew wypływającą z rozcięcia na czole. Skrzywiłem się, gdy otrzymałem porządne kopnięcie w brzuch. Usta zapełniły się krwią, którą wyplułem, nie chcąc dłużej czuć jej metalicznego smaku. „Spokojnie Harry” powtarzałem sobie w myślach, gdy ktoś uderzył mnie czubkiem buta w twarz „Dziewczyny zaraz tu przyjdą, uratują cię, muszą uratować...”.
- Zostaw mnie - wyjęczałem i zostałem gwałtownie podniesiony z ziemi za moją zieloną koszulkę, nogi bezwładnie zwisały mi w powietrzu. Moim oprawcą na pewno był jakiś postawny mężczyzna. Twarz miał zakrytą przez ciemny kaptur, ale wyraźnie widziałem jego szeroko rozstawione barki i tatuaż wilka na ramieniu.
- Proszę... Puść... Mnie... - wysapałem, gdy jego ręce mocno zacisnęły się na mojej szyi. Już wyobrażałem sobie, jak wielkie sińce mi tam pozostaną. Tajemniczy mięśniak bez żadnego ostrzeżenia cisnął moim ciałem o ziemię. Łzy zapełniły moje oczy, gdy mężczyzna bez przerwy bezlitośnie okładał moje kruche ciało potężnymi kopniakami. „Nie mogę się ruszyć...” cicho załkałem, połykając swoje własne łzy wymieszane z krwią „Nie mogę się ruszyć...”. 
- Stop! - czyjś zniekształcony głos dostał się do mojej podświadomości - Bradley, powiedziałam stop! Stop! - jakaś dziewczyna odciągnęła go ode mnie z wielkim wysiłkiem, bo facet dosłownie z przyjemnością pozbawiłby mnie życia. 
- Pedał - wysyczał przez zaciśnięte zęby, po czym splunął z odrazą na ziemię, nieznacznie się oddalając. Całe moje ciało wypełniał przeraźliwy ból. Lekko się skuliłem. Nie było mnie stać na nic więcej. Z przerażeniem patrzyłem jak wokół mojego ciała zebrała się plama krwi. „O Boże...” 
- Ma być żywy, nie martwy, pamiętasz? Chcesz mieć przechlapane u szefa?
Skądś kojarzyłem ten ciepły głos. Przypominał mi spokojne uderzanie fal o złocisty piasek na plaży... Tylko kto był jego właścicielką?
   Tajemnicza dziewczyna powoli się do mnie zbliżyła. Te ruchy ciała, włosy, oczy, nos, usta... Przeraziłem się tym, kogo zobaczyłem.
- Angelie?
Instynktownie próbowałem się odsunąć, ale nie mogłem. Nie potrafiłem. Znowu zacząłem płakać, gdy każda próba szarpnięcia się do tyłu, kończyła się niepowodzeniem. 
- Tak bardzo cię przepraszam, Harry, ale ja... ja muszę to zrobić.
Po tych słowach przyłożyła mi igłę strzykawki do szyi i po wstrzyknięciu przeźroczystej cieczy straciłem przytomność. Okropny ból i cierpienie opuściły moje ciało razem ze świadomością.



   Ostrość mojego widzenia stopniowo się poprawiała. Oczy w końcu zaczęły spełniać swoją rolę. Kolejny raz przeszło mi przez myśl, jak bardzo polegam na zmyśle wzroku. W pomieszczeniu świeciły się tylko dwie żarówki, które dawały lekką, żółtawą poświatę. Mrugały co jakiś czas, jakby strasząc zgaśnięciem. W ich słabym świetle mogłem jedynie dostrzec ruiny opuszczonego budynku. Choć świeciły tak ledwo, to jednak raziły moje oczy i musiałem je mrużyć. 
   Nie miałem pojęcia, gdzie byłem, czułem jednak, że mam zakneblowane usta jakąś tanią taśmą dwustronną. Moje górne i dolne kończyny zostały skrępowane grubym, twardym sznurem, który boleśnie wbijał mi się w skórę. Czułem się taki słaby, nie mogłem się poruszyć, moja głowa bezwładnie zwisała oparta o klatkę piersiową, a ból... Ból był niewyobrażalny. Nigdy nie czułem czegoś tak potwornego. 
   Gdy ostatecznie moje gałki oczne przyzwyczaiły się do widoku brutalnego świata, zauważyłem, że w kącie pomieszczenia siedzi jakaś zgarbiona postać. Dopiero po kilku minutach mój umysł rozpoznał mężczyznę, który wcześniej tak się nade mną znęcał. Przesunąłem głowę odrobinę w prawo, ale jego czujny wzrok zarejestrował mój ruch. Grymas wściekłości na twarzy Bradley´a przypominał mi o wszystkich wyobrażeniach i czarnych scenariuszach, które powstawały w mojej głowie. 
   Szybko pożałowałem tego, że w ogóle odzyskałem przytomność . Silne uderzenie w sam środek klatki piersiowej wydarło mi z płuc całe powietrze. Skuliłem się z bólu, wypluwając ślinę połączoną ze szkarłatnym płynem, którego metaliczny smak poczułem w ustach. Facet na chwilę się oddalił, by z powrotem usiąść na swoim krzesełku i zatopić wzrok w jakiejś gazecie. Co chwilę go jednak podnosił, by nacieszyć się moim cierpieniem. 
- Niech cię szlag! – warknąłem, z trudem łapiąc oddech. Moja klatka piersiowa nie współpracowała ze mną. Obrażenia spowodowane licznymi uderzeniami sprawiły, że podnosiła się ciężko i opadała za szybko, a co gorsze ból, który temu towarzyszył, był nie do wytrzymania. Usłyszałem kroki i po chwili mocne szarpnięcie za koszulkę, uniosło mnie do góry. Mężczyzna przyparł mnie do ściany. A właściwie prawie mnie w nią wbił, wydzierając mi te resztki powietrza, które zdołały przedostać się do płuc. Moje plecy zmierzyły się z twardą strukturą. Przez siłę uderzenia kręgosłup automatycznie się wygiął i naparł na żebra, które sponiewierane sprzeciwiły się kolejnemu ciosowi, powodując nieznośny ból. Walczyłem o oddech z własnym ciałem.
- Szkoda, że nie mogę cię zabić - wysyczał mi prosto w twarz - Ale nikt nie zabronił mi mocno pokiereszować twojego ciałka.
Po tych słowach rzucił mną, jak psem, o ziemię. Upadłem na twarz, zdzierając policzek. Skrępowane ręce nie mogły zamortyzować mojego spotkania z drewnianą podłogą. Mocny sznur skutecznie uniemożliwiał jakikolwiek ruch, a także przepływ krwi.Czułem jak moje dłonie sinieją i tracę nad nimi chociażby tę drobną władzę, jaką jest poruszanie palcami. Moje oczy powoli ponownie przyzwyczajały się do światła. Miałem przed nimi niemałe mroczki.
   Bradley znowu się zamachnął, żeby mnie uderzyć. Chciałem się podnieść, by go powstrzymać. Próbowałem podciągnąć się na skrępowanych nogach, jednak przyniosło to tylko więcej bólu, a także kolejne stróżki krwi, spływające po mojej twarzy. Głowa uderzyła ponownie o ziemie, gdyż nie miałem siły, by ją utrzymać.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła wysoka blondynka.
- Bradley! Znowu nie słuchasz rozkazów Chrisa! Jeszcze jeden taki numer, a wszyscy na tym ucierpimy!
„To niemożliwe” powiedziałem do siebie w myślach, słysząc tak dobrze mi znany głos. Przez chwilę wydawało mi się, że ból tak mnie otumanił, że straciłem kontakt z rzeczywistością. Może spowodował, że mój mózg nie przetwarzał wiadomości tak jak kiedyś. „A może mam zwidy...” Może poza krwią, traciłem również słuch? Bardzo chciałem, żeby tak było. Przerażała mnie perspektywa tego, że to, co usłyszałem, mogło być prawdą.
- Camille? - szepnąłem, z trudem wymawiając nawet to jedno słowo przez okropną taśmę. Dziewczyna zmierzyła mnie tak smutnym i przepełnionym cierpieniem spojrzeniem, że coś ścisnęło mnie za serce. „Ale o co w tym wszystkim chodzi?”.
- Ty... I Angie... - wyjęczałem, gdy odkleiła taśmę od moich ust - Co... Jak... Dlaczego...
Każde słowo było dla mnie nie lada wezwaniem. Ból rozrywał moje ciało od środka.
- To bardzo długa historia... Nie mam czasu, by ci ją teraz opowiedzieć.
Wstała z klęczek i skinęła głową na Bradleya.
- Zbieraj się, mamy spotkanie.
Zanim wyszła, zauważyłem jak w jej oczach błyszczą łzy. Potem zostałem sam w nieprzeniknionej ciemności w towarzystwie jedynie bólu, cierpienia, krwi i zimnej posadzki stykającej się z moją pokiereszowaną twarzą.

*Stan - Ochroniarz One Direction

Słowo od autorki: Witajcie w nowym (krwawym) ciekawym rozdziale, z którym do Was dzisiaj przychodzę. Mam nadzieje, ze się Wam podoba. Wasza Camille xx Ps. Czy tylko mi się wydaje, że jest on jakiś taki dłuższy? :)

czwartek, 31 października 2013

Proszę Was o pomoc xx

Hej! Jak pewnie wiecie w niektórych szkołach organizowany jest projekt Szkoła z klasą 2.0. Dlatego ja, Kasia Papież i Izabela Oskwarek utworzyłyśmy specjalnego bloga, który znajdziecie tutaj http://blogiceo.nq.pl/modahistoria/ . Prosimy Was o pomoc! Lajkujcie naszą stronę, udostępniajcie na Twitterze, Asku.fm czy choćby Tumblrze, a gdy pojawia się posty żywo komentujcie! Rozgłaszajcie go też wśród znajomych! Potrzebny nam każdy z Was, byśmy na koniec semestru mogły zdobyć Pierwszą Odznakę! Gorąco zapraszamy xx

Od Camille: To dla mnie naprawdę ważne. Mam nadzieję, że mi w tym pomożecie. Kocham Was xx

piątek, 25 października 2013

"Story of my life"


Nie wiem jak wam , ale mi się podoba . Jaram się ♥
Jest po prostu taka inna .
Mmm . Ciekawe kiedy teledysk . Jak myślicie ? Podoba wam się ?


Co do rozdziału to postaram się go dodać jak najszybciej ,ale mam po prostu urwanie głowy i nie wyrabiam. Także bardzo Was przepraszam .
"Story Of My Life" ♥

wtorek, 22 października 2013

Forget face , but remember feeling .

Rozdział 10


Louis

   Obudził mnie trzask płonącego ognia. Odblask płomieni tańczył na ciemnych ścianach, a ja poczułem słodki zapach jakiejś potrawy, której nie znałem. Ślinka mi pociekła na samą myśl o jedzeniu. Byłem taki głodny. 
    Spróbowałem się podnieść, ale całe moje ciało przeszył gwałtowny ból, który mnie sparaliżował. Upadłem z powrotem na kraciasty koc leżący pode mną i zacisnąłem mocno zęby. Cierpienie było wręcz nie do zniesienia. Co ja takiego zrobiłem? I gdzie ja do cholery jestem?
    Przestraszyłem się, gdy z drugiego końca pomieszczenia, w którym domniemam się znajdowałem, wysunęła się odziana na ciemno postać. Jej buty głośno skrzypiały, gdy się zbliżała. Pochylając się nade mną, zasłoniła swoją postawą ogień.
 - Lepiej coś zjedz Louis. Nie jesteś jeszcze wystarczająco silny, by móc wstać - burknęła podsuwając mi łyżkę jakiejś zupy.
 - Kim jesteś i dlaczego chcesz mnie karmić? Po co właściwie znajdujesz się tutaj ze mną? - spytałem niezbyt miło, próbując poprawić swoją pozycję, bo zrobiło mi się strasznie niewygodnie. Kolejna dawka bólu spowodowała, że zamknąłem oczy.
 - Staram się utrzymać cię przy życiu - powiedziała to ledwie dosłyszalnie, ale po tonie jej głosu mogłem rozpoznać, że moim „tajemniczym porywaczem” jest dziewczyna.
 - Moi koledzy będą się o mnie martwić. Chyba powinienem już iść - wciągnąłem mocno powietrze i spróbowałem wstać. Moje starania skończyły się jedynie mocnym uderzeniem tyłka o twarde podłoże.
 - Mówiłam, że nie masz siły, Louis - oburzyła się dziewczyna - Czy ty zawsze musisz się tak zachowywać? Człowieku, masz dwadzieścia jeden lat!
 - Nie musisz mi o tym przy... - łyżka z zupą wylądowała w moich ustach, nie dając mi dokończyć zdania. Połknąłem smakowitą ciecz, która przyjemnie rozgrzała moje gardło. 
    Po zjedzeniu całego posiłku wygodnie oparłem się o ścianę. Zaraz jednak wyczułem, że to nie do końca była ściana.
 - Gdzie jesteśmy? - spytałem zdziwiony, badając palcami fakturę podłoża.
 - W stereotypie jaskini - zciągnęła z głowy ciemny kaptur i moim oczom ukazała się sylwetka naprawdę ładnej, zgrabnej dziewczyny - Tylko tyle umiałam „wybudować”.
 - Możesz mnie wypuścić? - kolejne szybkie pytanie padło z moich ust - Chciałbym już wracać.
 - Jeszcze za wcześnie - odwróciła się ode mnie i podeszła bliżej ognia. Nabrała zupy do swojej miski i zaczęła ją pałaszować. Przesłonięta dymem wyglądała na jakieś prymitywne stworzenie kucające przy ognisku w zamierzchłej przeszłości.
 - Co masz na myśli, mówiąc, że jest za wcześnie?
Nie odzywała się, skupiona wyłącznie na siorbaniu cieczy z miseczki i napełnianiu swojego brzucha. Zaczynało mnie to powoli denerwować.
 - Niech cię cholera - syknąłem - Pozwól mi wyjść!
   Przerwała wykonywaną czynność, a swoje lodowate spojrzenie niebieskich tęczówek wbiła we mnie. Momentalnie zamilkłem.
 - Próbuję ci tylko pomóc. Oni wciąż nie odeszli.
    Zimny powiew wdarł się do naszej kryjówki. Dziewczyna dołożyła parę szczap do ognia i przysunęła się bliżej. Usiadła obok mnie i nerwowo zaczęła bawić się palcami. Wyłamywanie poszczególnych kostek było chyba jej ulubionym zajęciem.
 - Jacy oni?
Spojrzała na mnie zdziwionymi oczami.
 - Musiałeś chyba zbyt mocno uderzyć się w głowę. Uratowałam ci życie, Louis.
Coś zaczęło mi się przypominać, ale tylko w niejasnych urywkach. Nie mówiło mi to nic konkretnego.
 - Przepraszam, ale naprawdę nie pamiętam. W każdym bądź razie dziękuję ci.... Emm....
 - Alex, nazywam się Alex.
Mocno uścisnęła moją dłoń i posłała mi piękny, szczery uśmiech. "Coś czuję, że na długo pozostanie mi on w pamięci."



    Alex wróciła do naszej jaskini po małym rozpoznaniu okolicy. Na szczęście nie było już w pobliżu tych mężczyzn, którzy mnie pobili, więc mogliśmy spokojnie wracać do domu. Podparłem się na ramieniu brunetki i zaczęliśmy powoli kierować się w stronę wyjścia. Nogi i żebra wciąż cholernie mi dokuczały, toteż z wielkim trudem oddychałem i stawiałem kolejne kroki. Ale czego się nie robi, by móc znowu w spokoju usiąść przed telewizorem, a nie chować się przed jakimiś przestępcami w środku ciemnego lasu.
   Postanowiłem zadać Alex pytanie, które przez ostatnie paręnaście minut męczyło mój umysł.
 - Skąd ty się tu tak właściwie wzięłaś? Tylko nie mów, że całkiem przypadkowo, bo nie chcę wierzyć, że dziewczyna umiejąca sztuki walki, przybywa sobie tak nagle by uratować moje życie, bo akurat przechadzała się sama po lesie z odpowiednim sprzętem do walki - uniosłem w górę brwi czekając na jej wyjaśnienia.
 - Chyba jest coś, o czym powinieneś wiedzieć Louis...


 Alex


 - I co? Wy niby macie nas chronić, tak?
Ciągłe pytania Louisa zaczynały mnie powoli denerwować. Czy on nie miał niczego innego do roboty, niż zawracanie mi głowy?
 - Tak.
Moje odpowiedzi zaczynały się robić jedynie zdawkowe. Jedyne o czym teraz marzyłam, to padnięcie na łóżko. „Piękna pora, bo właśnie zaczyna świtać” pomyślałam, kręcąc głową. „Czy ja naprawdę zmarnowałam na Tomlinsona całą noc?”
   Ziewnęłam zakrywając usta dłonią, nareszcie widząc lakier mojego (czytaj Emily) samochodu połyskujący między ostatnią garstką drzew stojących na naszej drodze.
 - I niby jedna z was uciekła, bo miała jakieś inne sprawy do załatwienia?
„Boże, czy on kiedykolwiek zamknie tą swoją buzię?” 
- Tak, Louis. Ile razy mam ci to powtarzać?
Otworzyłam tylne drzwiczki, pomagając Tomlinsonowi jakoś wygodnie rozłożyć się na siedzeniach. Gdy jęknął, automatycznie przeprosiłam. Był nieźle pokiereszowany, co strasznie mnie zmartwiło. Biedak. NAwet nie wiedział jak wielu ludzi czyha na jego życie... 
Ale niebezpieczeństwo było o wiele większe, niż wtedy myślałam. 
Odpaliłam silnik samochodu i wyjechałam z leśnej dróżki na asfalt. Popatrzyłam przez ramię do tyłu na słodko śpiącego Louisa. Miał potargane, sterczące na wszystkie strony włosy, lekko rozchylone usta, a na jego przymkniętych powiekach migały światła mijanych co chwilę ulicznych latarni. Uśmiechnęłam się ciepło na ten widok i mocniej wcisnęłam gaz, przyśpieszając. 
„Teraz wystarczy go tylko odwieźć” pomyślałam.
„A potem nikt ani nic nie wyciągnie mnie z łóżka...”



Słowo od autorki: Witam wszystkich :) Naszła mnie nagła wena i zaraz po dodaniu rozdziału przez Alex umieściłam tu swój. Wiem.... jest nudny, nic się w nim nie dzieje i w ogóle jest do niczego. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, ze jakoś zepsułam to opowiadanie :c Cóż zostawiam was z tym badziewiem i czekam aż wy go ocenicie... xx