Biała firanka delikatnie trzepotała na lekkim wietrze, który wpadał przez uchylone okno do mojego pokoju. Wiatr niósł za sobą przeraźliwy chłód nocy, która zdążyła już zapaść jakąś godzinę temu. Złote gwiazdy mrugały na niebie bladą poświatą, otaczając rozległym wianuszkiem znajdujący się dziś w pełni, srebrnoszary księżyc.

Kołysałam się na łóżku z ramionami oplecionymi wokół kolan i co chwilę zerkałam na maleńki kawałek papieru. Leżał sobie tak swobodnie na stoliku; jakby ze mnie szydził i drwił. Jakby chciał mnie zastraszyć. Rogi miał już totalnie pomięte, a na jego cienkim materiale doskonale były widoczne odciski palców moich i Sylvi. Zdążyłyśmy przerobić go w rękach i przeczytać już z jakieś sto tysięcy razy, a i tak nie mogłyśmy na nim znaleźć niczego, co wzbudziło by nasze podejrzenia. Zero. Zero jakichkolwiek informacji.
Sylvia była niezwykle uparta. Zadawała mi z chyba ze dwieście pytań na minutę. "Czy masz jakiś wrogów?", "Czy ktoś chce cię skrzywdzić?", " Kto to mógł być?". Jednak ja nie chciałam jej niczego mówić. Kręciłam przecząco głową przez cały czas i w końcu odpuściła. Tak mi się wydawało, bo jak weszłam na chwilę do kuchni po jakąś przekąskę, a w moim przypadku było to jedynie zwykłe, rumiane jabłko, blondynka zmierzyła mnie tak podejrzliwym spojrzeniem, ze momentalnie gęsia skórka wstąpiła na moje ramiona. Ta dziewczyna była przerażająca! Ale ja byłam twarda i nawet nie popatrzyłam w jej stronę. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale szybko się zmyłam wbiegając do mojego błękitnego pokoju i trzaskając drzwiami. Chciałam dać jej do zrozumienia, że nie chcę w tej chwili z nią rozmawiać. Cóż. Wydaje mi się, ze poskutkowało, bo od dwóch godzin siedziałam tu całkowicie sama.

Jego widok, choć tylko wyimaginowany w mojej własnej wyobraźni na chwilę zdołał poprawić mi humor. Chociaż wcześniej, gdy jeździłam za nim po tych wszystkich restauracjach ostro się na niego denerwowałam ( bo kto normalny zatrzymywałby się co chwilę przy samych budynkach, w których można coś zjeść ) to teraz wcale nie wydawało mi się to takie złe. W każdym razie dzięki niemu wiem, gdzie w tym mieście można pochłonąć coś smacznego na obiad czy kolację.
Prawie udało mi się zasnąć, ale w tym momencie coś zaszeleściło za drewnianą framugą okna. Gwałtownie otworzyłam oczy i usiadłam na miękkiej pościeli. Z niedowierzaniem i nikłym lękiem skierowałam się powoli w stronę parapetu ostrożnie kładąc stopy na podłodze, by wydawać jak najmniej głośnych dźwięków. Leciutko odchyliłam wierzchem dłoni prawie przeźroczystą firankę starając się wyłapać na podwórzu coś podejrzanego i to zidentyfikować.

Trzęsącymi się rękami odwijałam papierek, chcąc nareszcie zobaczyć, co zostało tam napisane. Znów to samo niedbałe pismo. Ten sam długopis, który napisał kolejne słowa, które zdołały mnie przerazić. A przecież Emily Parker nigdy się nie bała. Nie zależnie od tego w jakim rodzaju zagrożenia się znajdowała. Ale tym razem było inaczej. Zostałam złamana.
Mój przerażony krzyk rozniósł się po całym domu, gdy przeczytałam te słowa na głos.
Od Autorki: Wita po długiej przerwie ;) Mam nadzieję, ze rozdział się podoba i że na razie jakoś mi to pisanie wychodzi. Nie wiem, czy dokładnie to miałam opisać, więc jeżeli jest coś nie tak to proszę o zwrócenie mi uwagi, bo jeszcze nie do końca załapałam tematykę, a poprzez pisanie rozdziału siódmego chciałam się jakoś wdrożyć w tą całą historię. Także oddaję ten tekst w wasze ręce i teraz trzeba nam czekać na rozdział u naszej kochanej Alex. Have a nice day xx Camille